Szal zaczęty w 2009-tym a skończony w styczniu 2010-tego roku.
,,Chrzest bojowy,, szala miał miejsce w Bieszczadach.
Pierwszy raz (i ostatni) robiłam coś z drogiej włóczki, z kaszmiru. Szal był mięciutki, przytulaśny, leciutki, cieplutki do momentu kiedy ... wyprałam go w pralce. To nic, że ,,pranie ręczne,, nastawiłam ... nie wiem dlaczego mnie wtedy ,,zaćmiło,,.
Szal nosiłam na różne sposoby aż do momentu, kiedy w praniu się skurczył, nieco zesztywniał ... no cóż :(
Zdjęcia podpisane starym nickiem, z bloga pierwszego lub galerii wzięte ... wstawione bez poprawek.
Szala szkoda bo ładny ale tak to już jest ,ze czasem człowieka coś omami.Ja ostatnio zniszczyłam fajny,duży szklany słój znaleziony na pchlim targu,wyparzyłam go wrzątkiem no i oczywiście pękł a przecież wiedziałam,ze pęknie:)).
OdpowiedzUsuńAle śliczny! I te małe kwiatuszki tak pięknie go zdobią.
OdpowiedzUsuńW zeszłym toku brat wyprał w pralce wełniany sweter, który się mocno skurczył... i dzięki temu stałam się jego posiadaczką:)
Uściski.
Przepiękny jest Danusiu. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńcudny był :) szkoda, że się skurczył...
OdpowiedzUsuńTak czasem bywa, że cos idzie nie tak, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Kup włóczkę i sklonuj to piękne dzieło. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńszal cudowny! aż bym przygarnęła taki zielony, o to to to :)
OdpowiedzUsuń