Kolejny ,,Dziennik śmieciowy,, z papieru gotowanego i ,,pieczonego,, ..... gotowanego bo kartki przekłada się roślinami, kwiatami i gotuje, ,,pieczonego,, bo te kartki suszy się potem w piekarniku. Nie mam dokładnej instrukcji, wszystko ,,na oko,, robione, tak robione na ile zapamiętałam (nie pamiętam gdzie widziałam kurs, przykro mi).
Miałam tylko zaschnięty bukiet żonkili, niepotrzebnie łodygi między kartki wkładałam .... gdyby mi się znowu kartki gotować zachciało wybiorę świeże, kolorowe kwiaty. Te były na próbę robione.
Trochę kartki się przypiekły - zapomniałam, że się suszą :)
Okładka ze starej trykotki (jeszcze niedokończona), strony rozwojowe (będę sukcesywnie je rozbudowywać).
Postaram się by był mniej więcej w takiej tonacji kolorystycznej jak okładka.
Na ostatnim zdjęciu kieszeń z torebki po herbacie (szkoda wyrzucić) na razie w stanie ,,surowym,, :)
Będzie ciąg dalszy (jak trochę jurnal wzbogacę) tylko nie wiem jeszcze kiedy.
Uważajcie na siebie
Świetny journal, Danusiu.
OdpowiedzUsuńFajne to śmieciowe dzieło. A tym gotowaniem i pieczeniem mnie zaskoczyłaś kompletnie :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam, nie wiedziałabym jak się za taką pracę zabrać ;-)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Uwielbiam takie dzienniki !Twoje kolejne etapy tworzenia papierów dały niesamowity efekt .Myślałam ,że ta trykotka to jakiś specjalny papier ,którego nazwy nie znam - fantastyczne zastosowanie rzeczy w zasięgu ręki.Bardzo mi się podoba kolorystyka ,dodatki i wykonanie .
OdpowiedzUsuń